Witajcie Kochane :*
Piszę tutaj dość nieregularnie ,bo nie umiem znalezć sobie miejsca nigdzie... Nie wiem sama ,po której stronie jestem. Z jednej strony próbuje walczyć ,boje się śmierci ,boje się powikłań a z drugiej ....
Ostatnio moje życie bardzo się posypało ,straciłam kolejne osoby ważne dla mnie i tak było ich niewiele a teraz jestem już praktycznie całkiem sama. Trudno znalezc mi osobę ,z którą mogę być szczera. Nadal mam psychoterapię chociaż dawno chciałam ją zakończyć jednak ta Pani nie jest ze mną na co dzień i nie oszukujmy się nie może zostać moim przyjacielem. Czuje się bardzo samotna i pusta jak wydmuszka. Życie powiedziało mi ostatnio "sprawdzam" bardzo zawiodłam się zwłaszcza na sobie. Nie potrafię wybaczyć sobie tego jak teraz wygląda moje życie. Jestem samotna ,nie mam marzeń ,planów. Zrezygnowałam ze studiów czuje się z tym katastrofalnie ,była to moja świadoma decyzja jednak nie jestem neutralna w stosunku do niej. To moja kolejna porażka ,tym razem przeważa szalę zbyt mocno... Nie potrafię się szczerze cieszyć ,wszystko mnie męczy ,przytłacza ,czuje że tu nie pasuje ,mam wyrzuty sumienia ,że znów tak bardzo zawiodłam moich bliskich i siebie.... Nic nie jest w stanie poprawić mi humoru na dłużej z każdym dniem jest tylko ciężej. Bardzo boje się Świąt wiem ,że będą pytania ,których tak bardzo nie chcę. Wiem ,że będę się porównywać z innymi nie tylko pod względem wyglądu...
Nie umiem patrzeć pozytywnie w przyszłość i chociaż życie podarowało mi jeszcze 3 lata ja czuje ,że nie zasługuję ,że je zmarnowałam .... Znów radość daje mi głodzenie ,znów czuję tą cholerną wyższość ,że umiem sobie odmówić ,że mogę patrzeć jak ktoś je.... Czy chcę umrzeć? Nie ,boje się tego .... Mimo to wiem ,że to wszystko co robię zbliża mnie nieuchronnie do końca. Jak długo jeszcze da radę mój organizm? Już teraz woła głośno o pomoc ,woła niczym wygłodzone dziecko a ja? Patrząc temu wewnętrznemu skrzywdzonemu dziecku w oczy mówię ,dasz radę! Żyj powietrzem ,przecież trochę Cię karmię ,czasem daje Ci odpocząć ,czasem nawet Cię przytulam ...a potem eh taka już jestem. Sama sobie zadaje cierpienie ,staje po stronie ludzi ,którzy kiedyś mnie skrzywdzili i mówię sama sobie zasłużyłaś na ból ....Nie potrafię siebie przytulić ,pokochać chociaż tak bardzo tego pragnę . Umiem siebie tylko nienawidzić i skazywać na cierpnie a potem uświadamiam sobie co robię i czuje się z tym jeszcze bardziej żle....
Zastanawiam się ile jeszcze musi się wydarzyć ,żebym spróbowała wyzdrowieć ,żebym podjęła stanowcze kroki. Uświadomienie nic nie da. Wiem ,że jestem chora ,wiem że siebie niszczę ,wiem że mogę się kiedyś nie obudzić ,ale wciąż siebie pocieszam mówiąc "nie jest tak zle ,możesz bardziej się zniszczyć i wtedy się podnieść ,jeszcze nie upadłaś zbyt nisko" Tak jest po każdym wieczorze kiedy przed snem obiecuje sobie ,że spróbuje się uratować ,że boje się śmierci i tak bardzo potrzebuje żeby ktoś mnie nakarmił a rano staje przed lustrem i zwyczajnie nie potrafię sobie tego nie robić..
Jestem cholernie głodna ,jestem cholernie głodna miłości ,akceptacji....Bez tego nie jestem w stanie nakarmić się fizycznie..... Boje się tego co jest wewnątrz mnie ,boje się ile jeszcze może mi to zabrać jeżeli nadal będę wierzyć w piękne obietnice " Będziesz chudsza ,będziesz szczęśliwsza ,zawsze możesz wszystko zagłodzić i nic nie czuć...." Nie potrafię uwierzyć tej zdrowej części mnie ,która dzisiaj piszę ten post ,że to droga do śmierci ...że to nic nie zmieni ,że już to znam i wcale nie było mi wtedy lepiej ,że może być jeszcze pięknie kiedy zawalczę o zdrowie , o siebie,że tylko utrata anoreksji może mi pomóc ....za bardzo jej zaufałam i teraz boje się ,że nie dam rady .....
Chciałabym żeby ktoś mnie pokochał ,żeby pomógł pokochać mi siebie samą ,żebym mogła kiedyś zacząć żyć tak prawdziwie ,bym umiała uwierzyć w to ,że potrafię i ,że marzenia się spełniają....Tak bardzo boje się ,że nie zdąże .......