wtorek, 1 listopada 2022

Reaktywacja?

 Witajcie Kochani:*

Ten post będzie trochę inny niż zawsze :)

Mam pytanie ,czy ktoś jeszcze korzysta z takich blogów?

Chciałabym tutaj wrócić ,ale nie chcę pisać tylko dla siebie. Wiem jak wiele lat minęło i jak wiele się zmieniło jednak może jest jeszcze ktoś kto to czyta i chciałby się wspierać ?

poniedziałek, 13 grudnia 2021

............................

 Brak mi już sił do walki....

Boje się świąt i nienawidzę się za to ,że ich się boje..

Chcę zniknąć....

Nie chce czuć...

Nikt mnie tu nie chce....

Jestem słaba....

Po co walczyłam? Ja nie walczyłam ,działałam przeciw sobie....

Czuje się gruba....odrażająca..................... Po co ja to zrobiłam..............

Never good enough




niedziela, 13 grudnia 2020

Proszę nie zabieraj mi wszystkiego :(

 Witajcie Kochane :*

   Piszę tutaj dość nieregularnie ,bo nie umiem znalezć sobie miejsca nigdzie... Nie wiem sama ,po której stronie jestem. Z jednej strony próbuje walczyć ,boje się śmierci ,boje się powikłań a z drugiej ....

    Ostatnio moje życie bardzo się posypało ,straciłam kolejne osoby ważne dla mnie i tak było ich niewiele a teraz jestem już praktycznie całkiem sama. Trudno znalezc mi osobę ,z którą mogę być szczera. Nadal mam psychoterapię chociaż dawno chciałam ją zakończyć jednak ta Pani nie jest ze mną na co dzień i nie oszukujmy się nie może zostać moim przyjacielem. Czuje się bardzo samotna i pusta jak wydmuszka. Życie powiedziało mi ostatnio "sprawdzam" bardzo zawiodłam się zwłaszcza na sobie. Nie potrafię wybaczyć sobie tego jak teraz wygląda moje życie. Jestem samotna ,nie mam marzeń ,planów. Zrezygnowałam ze studiów czuje się z tym katastrofalnie ,była to moja świadoma decyzja jednak nie jestem neutralna w stosunku do niej. To moja kolejna porażka ,tym razem przeważa szalę zbyt mocno... Nie potrafię się szczerze cieszyć ,wszystko mnie męczy ,przytłacza ,czuje że tu nie pasuje ,mam wyrzuty sumienia ,że znów tak bardzo zawiodłam moich bliskich i siebie.... Nic nie jest w stanie poprawić mi humoru na dłużej z każdym dniem jest tylko ciężej. Bardzo boje się Świąt wiem ,że będą pytania ,których tak bardzo nie chcę. Wiem ,że będę się porównywać z innymi nie tylko pod względem wyglądu... 

Nie umiem patrzeć pozytywnie w przyszłość i chociaż życie podarowało mi jeszcze 3 lata ja czuje ,że nie zasługuję ,że je zmarnowałam .... Znów radość daje mi głodzenie ,znów czuję tą cholerną wyższość ,że umiem sobie odmówić ,że mogę patrzeć jak ktoś je.... Czy chcę umrzeć? Nie ,boje się tego .... Mimo to wiem ,że to wszystko co robię zbliża mnie nieuchronnie do końca. Jak długo jeszcze da radę mój organizm? Już teraz woła głośno o pomoc ,woła niczym wygłodzone dziecko a ja? Patrząc temu wewnętrznemu skrzywdzonemu dziecku w oczy mówię ,dasz radę! Żyj powietrzem ,przecież trochę Cię karmię ,czasem daje Ci odpocząć ,czasem nawet Cię przytulam ...a potem eh taka już jestem. Sama sobie zadaje cierpienie ,staje po stronie ludzi ,którzy kiedyś mnie skrzywdzili i mówię sama sobie zasłużyłaś na ból ....Nie potrafię siebie przytulić ,pokochać chociaż tak bardzo tego pragnę . Umiem siebie tylko nienawidzić i skazywać na cierpnie a potem uświadamiam sobie co robię i czuje się z tym jeszcze bardziej żle....

Zastanawiam się ile jeszcze musi się wydarzyć ,żebym spróbowała wyzdrowieć ,żebym podjęła stanowcze kroki. Uświadomienie nic nie da. Wiem ,że jestem chora ,wiem że siebie niszczę ,wiem że mogę się kiedyś nie obudzić ,ale wciąż siebie pocieszam mówiąc "nie jest tak zle ,możesz bardziej się zniszczyć i wtedy się podnieść ,jeszcze nie upadłaś zbyt nisko" Tak jest po każdym wieczorze kiedy przed snem obiecuje sobie ,że spróbuje się uratować ,że boje się śmierci i tak bardzo potrzebuje żeby ktoś mnie nakarmił a rano staje przed lustrem i zwyczajnie nie potrafię sobie tego nie robić..

Jestem cholernie głodna ,jestem cholernie głodna miłości ,akceptacji....Bez tego nie jestem w stanie nakarmić się fizycznie..... Boje się tego co jest wewnątrz mnie ,boje się ile jeszcze może mi to zabrać jeżeli nadal będę wierzyć w piękne obietnice " Będziesz chudsza ,będziesz szczęśliwsza ,zawsze możesz wszystko zagłodzić i nic nie czuć...." Nie potrafię uwierzyć tej zdrowej części mnie ,która dzisiaj piszę ten post ,że to droga do śmierci ...że to nic nie zmieni ,że już to znam i  wcale nie było mi wtedy lepiej ,że może być jeszcze pięknie kiedy zawalczę o zdrowie , o siebie,że tylko utrata anoreksji może mi pomóc ....za bardzo jej zaufałam i teraz boje się ,że nie dam rady .....

Chciałabym żeby ktoś mnie pokochał ,żeby pomógł pokochać mi siebie samą ,żebym mogła kiedyś zacząć żyć tak prawdziwie ,bym umiała uwierzyć w to ,że potrafię i ,że marzenia się spełniają....Tak bardzo boje się ,że nie zdąże .......



niedziela, 23 sierpnia 2020

Skinny love....

 Witajcie Kochane :-*

 


    Dzisiaj u mnie jakiś taki smutny wieczór. Myślę trochę zbyt dużo,chociaż może to dobrze. Nie można przecież wciąż od siebie uciekać. Dwa tygodnie temu dostałam zadanie na terapii ,żeby zastanowić się na tym jakie mamy emocje. Nie udaje mi się nad tym pochylić. Jestem rozkojarzona . Czuje ,że jeszcze trochę i popłynę na dobre wraz z nurtem gromadzącej się we mnie autodestrukcji. Zastanawiam się co ze mną jest nie tak? Czy nie jestem wystarczająco wytrwała ? Czy może moja motywacja jest zbyt słaba?

Chodzę na terapię już dwa lata ,to długo bo przeważnie taka terapia trwa rok czasu. Rozumiem to ,że zaczęłam się leczyć po wielu bardzo zaawansowanych latach choroby i wiele z tych schematów jest bardzo trudnych do przełamania, jednak martwi mnie to wszystko. Co jest nie tak ze mną? 

Wiem ,że żeby spełniać swoje marzenia muszę być zdrowa inaczej to się nie uda. Choroba zabrała mi już tyle lat ,tyle okazji do szczęścia,tyle razy przekonałam się o jej okrutnych skutkach,a jednak wciąż trzyma mnie zbyt mocno w swoich objęciach szepcząc "chudość ,chudość to twój cel ,nie zasługujesz na nic lepszego niż masz".  Odczuwam wiele skutków ubocznych i czasem naprawdę boję się o jutro...czy jeszcze los podaruje mi kolejny dzień z drugiej strony nie umiem przestać się głodzić ,nie umiem radzić sobie z samotnością,nie umiem pogodzić się z przeszłością a jednocześnie nie chce i nie umiem o tym rozmawiać. Duży kryzys terapeutyczny utrudnia sytuację...nie chcę już tam chodzić ,nic nie wyciągam z tych spotkań ,ale też efekt ,który był założony nadal jest o kilometry ode mnie.

Boje się jak to wszystko dalej się potoczy... z jednej strony mogłabym zrezygnować z terapii z drugiej nie jestem w stanie w stu procentach zagwarantować ,że dam radę. Lepiej jest pod tym względem ,że jem cokolwiek....ale wiem ,że to nie wystarcza mam też problem z aktywnością i tak naprawdę sama zastanawiam się jak długo mój organizm jeszcze da radę. Mimo wszystko wciąż w lustrzę widzę ten ohydny tłuszcz ,czuję go. Myślałam ,że uda mi się udowodnić sobie ,że to niemożliwe. BMI mówi co innego ,poziom tkanki tłuszczowej mówi co innego a ja wciąż czuje się gruba i z każdym dniem grubsza. Im waga bardziej spada tym grubsza się czuje a jednocześnie opadam z sił ... mam dosyć siebie ,mam dosyć anoreksji a jednocześnie nie potrafię podjąć leczenia takiego na 100% wciąż czuje się niewystarczająco chora ,niewystarczająco chuda..... Chciałabym choć przez chwilę czuć się wolna od tego i uwierzyć ,że jeszcze mi się kiedyś uda być szczęśliwą ,spełnioną i zdrową.

W środę mam wizytę u psychiatry bardzo boje się tego spotkania . Chciałabym żeby ktoś mi pomógł ,ale zawsze gdy trafię na taką osobę nie potrafię zaufać i odrzucam pomoc....może dla mnie nie ma już nadziei ...może zawsze będę siebie nienawidzić ,może zawsze już będę się głodzić aż umrę chociaż tak bardzo tego nie chcę.....


sobota, 25 kwietnia 2020

Samotność - największa przeszkoda w mojej walce

  Witajcie Kochane :*


   Przez tą całą kwarantanne mam tak dużo czasu by myśleć ,analizować. Kiedyś od tego uciekałam ,robiłam wszystko by nie myśleć ,głodziłam się by nie czuć . W pewnym momencie doszłam w swoim życiu do takiego momentu ,gdzie prawie umarłam i fizycznie i psychicznie. Przestałam czuć..
Już się nie bałam ,nawet tego ,że umrę chociaż to już drugi raz jak stanęłam pomiędzy tym i tamtym światem. Nie bałam się śmierci, pragnęłam jej. Nie widziałam już sensu ,chciałam jeść i nie potrafiłam . Nie jadłam i czułam ,że odchodzę. Codziennie wieczorem zastanawiałam się czy dzisiaj ostatni raz zasypiam....
     W pewnym sensie można powiedzieć ,że przez to osiągnęłam to co chciałam. Jednak kiedy już naprawdę nic nie czułam w tym najgorszym momencie ,kiedy na niczym mi już nie zależało ,kiedy było mi tak naprawdę wszystko jedno wcale nie czułam się lepiej. Ta pustka ,która mnie wtedy otaczała zarówno fizyczna jak i psychiczna stała się moim przekleństwem. Nadszedł taki dzień kiedy uświadomiłam sobie ,że ja nic nie pamiętam, ,że  przypomnienie sobie szczegółów z daty dalszej niż dwa dni sprawia mi problem. Nie wiem co się ze mną działo ..... Pamiętam tylko urywki jakbym miała amnezje . Pamiętam wieczór kiedy płakałam przed lustrem z powodu tego jak grubo wyglądam a jednocześnie nie miałam siły umyć zębów. Pamiętam jak patrzyłam na siebie w lustrze i pytałam siebie czy jutro też będę myła zęby w swojej łazience czy może w szpitalnej. Pamiętam ,że mama pakowała mi ubrania do szpitala i prawie całą noc płakałyśmy ze strachu co przyniesie jutro...
        Ten straszy dzień nadszedł.... Kraków szpital specjalistyczny ,4 piętro nie miałam siły wyjść po schodach...i ten strach..... Potem nie pamiętam co było dokładnie z opowiadań wiem ,że miałam spotkanie z psychiatrą i ważenie na oddziale. Przypominam sobie jak te drzwi się otworzyły a mnie ogarnęła panika ,pamiętam ten smród oddziału. Nie wiem jak on wyglądał ,nie wiem co działo się pózniej ,ale wróciłam do domu. Znów mogłam nienawidzić się w swoim lustrze.....
        Pustka jest straszna dziś to wiem. Niepamięć też jest straszna.... Na terapii uświadomiłam sobie jak wiele rzeczy wyparłam ,jak wiele umknęło mojemu wygłodzonemu mózgowi. Jedno tylko tak dobrze zostało mi w pamięci -samotność.....

          Czy po 3 latach od tamtego dnia coś się zmieniło? Niewiele a zarazem wiele...
Chcę żyć ,nie chcę czuć pustki! Coś jednak sprawia ,że nie umiem żyć w pełni...
To anoreksja ,która powoli mnie zabija....Próbuje z nią walczyć o 10-20 kcal w ciągu dnia , o możliwość założenia sukienki ,spódnicy ,krótkiego rękawka....
Ona jest bardzo silna ,stanowcza ,ma przewagę. Ma ten jeden cholerny argument -samotność.
          Za każdym razem obiecuje sobie ,że dzisiaj będzie lepiej ,co wieczór mówię sobie "Asia jesteś słaba ,zobacz jak bardzo siebie zniszczyłaś ,nie masz siły ,wypadła ci połowa włosów ,za to na skórze masz ich tysiące ,zaraz możesz stracić zęby. Masz 22 lata powinnaś cieszyć się życiem ,zapomnieć"
Jednak nie da się zapomnieć. Samotność towarzyszy mi ciągle . Mieszkam z rodzicami ,ale oni mają mnie dosyć. Rozumiem to jestem dorosła powinnam mieć swoje życie ,znajomych ,chłopaka a ja ciągle proszę o poświęcenie uwagi ,jak pięciolatka. Teraz w czasie pandemii nie mam terapii to była moja świadoma decyzja. Staram się jednak ten czas poświęcić sobie . Porozmawiać ze sobą ,zrozumieć ,wybaczyć błędy przeszłości.. To bardzo trudne wybaczyć sobie...
         Powoli wybaczam innym ,zauważyłam ,że przestaje oskarżać ,próbuje zrozumieć osoby ,które tak bardzo mnie zraniły ,choć to ciężkie. Nie pojmuje jeszcze tego dlaczego akurat ja ? Co takiego złego zrobiłam? Staram się odsuwać to co podpowiada mi choroba: " Jesteś gruba ,brzydka ,bezwartościowa ,jesteś nikim." Chcę podejść do tego racjonalnie ,ale nie umiem. Takie dłuższe rozmyślanie zawsze sprowadza mnie w dół. Czuje się zagubiona ...z jednej strony chcę pogodzić się z przeszłością bo tylko tak mogę ruszyć do przodu ,z drugiej zaś coś mnie zbyt mocno trzyma. Może obecna sytuacja?
          Patrzę na moją rodzinę i nie widzę tam do końca miejsca dla siebie. Nikt nie może się mną pochwalić ,nie  może mnie docenić bo niby za co? Za to ,że jestem nieokreślona życiowo ,że oprócz matury nie mam nic? Jestem nie taka jak chciałam ,a na pewno nie taka jak sobie wyobrażałam. Myślałam te kilka lat temu ,że schudnięcie coś zmieni...owszem zmieniło ale na gorsze .
Nienawidzę siebie jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie umiem zobaczyć siebie taką jaką jestem. Ciągle szukam podstępu. "Ładniej wyglądasz"=przytyłaś! Bluzka w rozmiarze 146 była za mała- jesteś GRUBA! Do tego coś co zauważam sama meszek ,dziury po włosach na głowie ,żyły i wiele wiele innych. Nie umiem siebie zaakceptować ,boje się ,że to nigdy się nie stanie. Jest mi wstyd za siebie za to jak wyglądam ,za to w jakiej jestem sytuacja ,za to ,że nie mam znajomych ,chłopaka z drugiej strony wiem czemu tak jest .....
           Samotność jest straszna. W dzisiejszych czasach czuje się dziwnie kiedy każdemu obok mnie dzwoni lub pika telefon a ja jakbym go nie miała. Nikogo nie interesuje na dłużej . Męczy mnie to ,jednak wiem ,że jest w tym trochę mojej winy . Boje się zaufać,miałam propozycje terapii grupowej ,żeby nauczyć się na nowo żyć w społeczeństwie ,budować więzi ale to mnie przerasta. Nie wiem co będzie dalej. Za dwa tygodnie mam kontrolę u psychiatry ,nie byłam u niej rok! Trochę się jej obawiam i jednocześnie boje się ,że przez epidemię ona się nie odbędzie. Chcę żeby ktoś mi pomógł ... jestem w stanie zgodzić się na wiele byle tylko czuć się lepiej fizycznie i by nie tyć na deficycie . Chcę żyć jak normalny człowiek ,chcę jeść ,cieszyć się jedzeniem a nie tylko czuć po nim ból ,dyskomfort ,strach bo nie wiadomo jak zareaguje mój organizm......
            Na koniec chciałabym wam napisać żebyście umiały przyjąć pomoc ,choć wydaje się ona czasem wroga... Zwróćcie też uwagę na swoich bliskich i pomyślcie jak wy czułybyście się w sytuacji gdyby to wasza córka,przyjaciółka ,siostra nie jadła i zbliżała się do objęć śmierci...

                                                                                                            Trzymajcie się ciepło :*

wtorek, 31 marca 2020

Chora z nienawiści do siebie

Witajcie Kochane :*

    Tak dawno mnie tutaj nie było...aż dziwnie mi tutaj pisać. Nie wiem czy ktoś tu jeszcze jest i czy ktoś w ogóle mnie tutaj jeszcze kojarzy. Tak wiele a zarazem niewiele się zmieniło od mojego ostatniego wpisu tutaj.
     Sama nie wiem czego chcę . Nie wiem nawet czy pisanie tutaj ma jakiś sens ,minęło przecież tak wiele czasu ,tyle osób ,które były ze mną od 2014 kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogiem już pewnie się tutaj nie udziela... Mam nadzieję ,że jest to spowodowane tym ,że ułożyły sobie życie .
      Brakuje mi tej społeczności ,zawsze czułam się tutaj dobrze ,mimo tego ,że czasem dopadały mnie wyrzuty sumienia . W tamtym okresie byłam w bardzo złym stanie zwłaszcza psychicznym. Miałam bardzo zaawansowaną depresję i anoreksję. Nie ukrywam ,że ciężko było mi przebrnąć przez cały proces leczenia. Najtrudniejszy był chyba do pokonania stereotyp panujący w społeczeństwie ,że wszystkie anorektyczki nie przyznają się do choroby. To nie prawda ,po prostu boimy się ,że zamkną nas w psychiatrykach. Ktoś może powiedzieć ,że z takimi jak my tylko do psychiatryka ,to jednak bardzo krzywdząca opinia. Ja będąc na pierwszych konsultacjach wiedziałam ,że to anoreksja i depresja , nie kryłam się z tym. Chociaż choroba jest bardzo podstępna. Miałam i nadal mam wrażenie ,że są dwie Asie. Asia ,która jest rozsądna i wie ,że jest chora oraz Asia ,która ciągle jest za gruba na anorektyczkę i je normalnie. Do dzisiaj nie umiem tego pogodzić ,nie potrafię sama przyznać się przed sobą ,że ta druga nie ma racji.
       Moja sytuacja jest już trochę inna . Rok temu zdałam maturę i dostałam się na swoje wymarzone studia chociaż nie w takiej formie w jakiej bym chciała. Liczyłam na to ,że uda mi się dostać na dzienne ,zmienię miejsce zamieszkania ,otoczenia ,poznam kogoś i zapomnę o całej tej traumie ,którą przeszłam. W przygotowania do matury włożyłam naprawdę dużo wysiłku. Byłam zdeterminowana to był jeden z lepszych okresów w moim życiu. Jadłam ! Miałam motywację by jeść żeby mieć siłę na naukę . Waga skakała to fakt ,nie było idealnie bo jednak stres ,perfekcjonizm sprawiał ,że czasem ciężko było przebrnąć przez posiłek. Waga niebezpiecznie spadała w dół ,szłam do psychiatry ,która wie doskonale ,że najlepszym środkiem motywacyjnym jest u mnie grożba szpitalem. Waga szła w górę ,potem znów w dół ale ogólnie stan był dobry. Zdałam maturę ,w czasie matur jadłam śniadania co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało ,bo jak można zjeść i wyjść do ludzi? Przed wejściem na salę wypijałam Nutridrinka to też duże wyzwanie ale dawałam radę. Potem nerwowe oczekiwanie na wyniki,wreszcie nadszedł ten dzień. Kiedy okazało się ,że zdałam ,czułam że latam. Rekrutacja na studia nie poszła już tak łatwo. Nie dostałam się stacjonarnie i wtedy przyszło kolejne załamanie ,od lipca do sierpnia było bardzo zle . Praktycznie przestałam jeść ,pracowałam ,ćwiczyłam i miałam myśli samobójcze.Psycholog nie była w stanie mi pomóc ,nie chciałam współpracować, wysłała mnie do psychiatry,bo od roku nie  brałam antydepresantów ,ale nie było terminu. Polska służba zdrowia-pacjent z myślami samobójczymi nie może iść na wizytę do swojego lekarza prowadzącego bo nie ma terminu!
       13 sierpnia moje życie zmieniła jedna rozmowa. To dziwne i niezrozumiałe ale po tej rozmowie poczułam się wolna. Myśli samobójcze zniknęły ot tak!
 Nabrałam nowej wiary ,nowej nadziei . Złożyłam papiery na studia niestacjonarne. Żyłam ,zaczęłam znowu trochę jeść. Chodziłam na studia ,sprawiało mi to wiele radości chociaż było też ciężko. Nie potrafiłam nawiązać relacji ,bałam się jeść. Zajęcia trwały od 8 do 20 a ja w tym czasie byłam na owsiance i Nutridrinku ,jednak czułam ,że się spełniam. Niestety moje szczęście nie trwało długo po pierwszym semestrze mnie wyrzucili bo miałam 1 punkt za dużo :( to był kolejny cios. Jednak tym razem już się nie załamałam ,to znaczy nie popadłam w depresję. Z jedzeniem jest nadal ciężko ,bo nie potrafię odreagować inaczej stresu. Teraz cała ta sytuacja z epidemią dodatkowo jest mi obciążeniem ,bo nie mogę wychodzić z domu. Moja rodzina się martwi ,ponieważ jestem w grupie ryzyka. Jestem wyniszczona po tylu latach.
         Niestety jak pamiętacie byłam uzależniona od środków przeczyszczających ,jestem wolna od roku ,ale to nie jest tak ,że organizm o tym zapomniał. Zniszczyłam sobie jelita ciągły ból ,wzdęcia ,zaparcia ,biegunki. Mogę przyjmować małe ilości przez co jestem niedożywiona ,boje się że za chwilę wysiądzie mi serce ,kości ,zęby. Z drugiej strony nie jestem w stanie jeść więcej po pierwsze ze względów fizjologicznych bo zwyczajnie tego nie mieszczę ,ale jest też problem psychiczny. Nie trawię ,więc to jedzenie ciągle we mnie jest ,praktycznie nie piję wody więc dodatkowo mam opuchliznę z odwodnienia. Moja anorektyczna część mówi mi ,że to tłuszcz i nie pozwala mi zjadać tyle ile powinnam. Tak więc powoli się staczam tak fizycznie .  Boje się tego bardzo. Nikt nie chce mi pomóc ,jeżeli mówię lekarzowi ,że choruję na anoreksję to bagatelizuje problem lub mówi ,że sama jestem sobie winna. Raz tylko spotkałam cudowną lekarkę ,która naprawdę mi pomogła ,dała mi leki ,bo to jest Zespół Jelita Drażliwego i było dobrze . Mogłam jeść ,trawiłam i nie "tyłam" w takim tempie. Ja wiem ,że to nie jest tłuszcza ,jednak mimo to jest mi ciężko.....
          Muszę uporządkować tak wiele spraw ,trudny czas. Muszę zastanowić się co dalej z moim życiem ,co ze studiami ,co z terapią. Teraz przez epidemię nie mogę zrobić nic i to jest okropne uczucie....
           Tyle na dziś ,nie chcę Was zanudzić o ile w ogóle ktokolwiek to przeczyta. Postaram się wrócić do regularnego pisania.
                                                                                                     Trzymajcie się ciepło:*

poniedziałek, 29 października 2018

Nie mam siły się bronić

Witajcie Kochane :-*
Mam taki problem i bardzo mnie to martwi. Jakieś 3 tygodnie temu miałam ekstremalny głód podobno zupełnie normalny objaw u osoby chorej na anoreksję. Bardzo dużo o tym czytałam bo wystraszylam się ,że to może bulimia. Ciagle byłam głodna ale nie tak normalnie tylko jak jakiś wyglodnialy pies. Non stop myślałam tylko o tym co zjem i kiedy. Cały czas uczucie głodu było bardzo silne nawet 15 min po posiłku. Przeczytałam w necie ,że tak się właśnie dzieje ,że to normalne. Postanowiłam się tym nie martwić i jeść. Dodam ,że moja mama była w siódmym niebie bo nie musiala mnie zmuszać, ba nawet sama upomnialam sie o posiłek. To nie były napady bo jadlam w 100% zdrowo tylko więcej niż te 1600 kcal w sumie to nawet nie liczylam ale tak na oko szacuje. Cieszylam się bo wreszcie coś mi smakowało.
Niestety szczęście trwało 3 dni,potem choroba wróciła ze zdwojoną siłą. Jestem bardzo słaba ,nie mogę patrzeć na jedzenie. Dodatkowo jestem opuchnieta przed okresem i nie umiem sobie wytłumaczyć ,że to nie jest przytycie. Doskwiera mi bardzo samotność i ucielam jedzenie do tego stopnia ,że sama siebie przerazam. Wydaje mi się ,że jem 10000 kcal . Zaczelam zapisywać to co jem ,żeby nie liczyć na oko i pokazać swojej głowie ,że robi mi wodę z mózgu. To ile ja jem jest straszne ,staczam się i wiem ,że jak tak dalej będzie to strace terapie. A najgorsze jest to ,że nie mogę się zmusić nawet do nutricdrinka bo mój mózg twierdzi ",że najadlam się przez te 3 dni na cały miesiąc i teraz jestem gruba" wiem ,ze to wytwór choroby ale to jest takie silne.
Jak ja nienawidzę tej anoreksji .....