wtorek, 31 marca 2020

Chora z nienawiści do siebie

Witajcie Kochane :*

    Tak dawno mnie tutaj nie było...aż dziwnie mi tutaj pisać. Nie wiem czy ktoś tu jeszcze jest i czy ktoś w ogóle mnie tutaj jeszcze kojarzy. Tak wiele a zarazem niewiele się zmieniło od mojego ostatniego wpisu tutaj.
     Sama nie wiem czego chcę . Nie wiem nawet czy pisanie tutaj ma jakiś sens ,minęło przecież tak wiele czasu ,tyle osób ,które były ze mną od 2014 kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogiem już pewnie się tutaj nie udziela... Mam nadzieję ,że jest to spowodowane tym ,że ułożyły sobie życie .
      Brakuje mi tej społeczności ,zawsze czułam się tutaj dobrze ,mimo tego ,że czasem dopadały mnie wyrzuty sumienia . W tamtym okresie byłam w bardzo złym stanie zwłaszcza psychicznym. Miałam bardzo zaawansowaną depresję i anoreksję. Nie ukrywam ,że ciężko było mi przebrnąć przez cały proces leczenia. Najtrudniejszy był chyba do pokonania stereotyp panujący w społeczeństwie ,że wszystkie anorektyczki nie przyznają się do choroby. To nie prawda ,po prostu boimy się ,że zamkną nas w psychiatrykach. Ktoś może powiedzieć ,że z takimi jak my tylko do psychiatryka ,to jednak bardzo krzywdząca opinia. Ja będąc na pierwszych konsultacjach wiedziałam ,że to anoreksja i depresja , nie kryłam się z tym. Chociaż choroba jest bardzo podstępna. Miałam i nadal mam wrażenie ,że są dwie Asie. Asia ,która jest rozsądna i wie ,że jest chora oraz Asia ,która ciągle jest za gruba na anorektyczkę i je normalnie. Do dzisiaj nie umiem tego pogodzić ,nie potrafię sama przyznać się przed sobą ,że ta druga nie ma racji.
       Moja sytuacja jest już trochę inna . Rok temu zdałam maturę i dostałam się na swoje wymarzone studia chociaż nie w takiej formie w jakiej bym chciała. Liczyłam na to ,że uda mi się dostać na dzienne ,zmienię miejsce zamieszkania ,otoczenia ,poznam kogoś i zapomnę o całej tej traumie ,którą przeszłam. W przygotowania do matury włożyłam naprawdę dużo wysiłku. Byłam zdeterminowana to był jeden z lepszych okresów w moim życiu. Jadłam ! Miałam motywację by jeść żeby mieć siłę na naukę . Waga skakała to fakt ,nie było idealnie bo jednak stres ,perfekcjonizm sprawiał ,że czasem ciężko było przebrnąć przez posiłek. Waga niebezpiecznie spadała w dół ,szłam do psychiatry ,która wie doskonale ,że najlepszym środkiem motywacyjnym jest u mnie grożba szpitalem. Waga szła w górę ,potem znów w dół ale ogólnie stan był dobry. Zdałam maturę ,w czasie matur jadłam śniadania co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało ,bo jak można zjeść i wyjść do ludzi? Przed wejściem na salę wypijałam Nutridrinka to też duże wyzwanie ale dawałam radę. Potem nerwowe oczekiwanie na wyniki,wreszcie nadszedł ten dzień. Kiedy okazało się ,że zdałam ,czułam że latam. Rekrutacja na studia nie poszła już tak łatwo. Nie dostałam się stacjonarnie i wtedy przyszło kolejne załamanie ,od lipca do sierpnia było bardzo zle . Praktycznie przestałam jeść ,pracowałam ,ćwiczyłam i miałam myśli samobójcze.Psycholog nie była w stanie mi pomóc ,nie chciałam współpracować, wysłała mnie do psychiatry,bo od roku nie  brałam antydepresantów ,ale nie było terminu. Polska służba zdrowia-pacjent z myślami samobójczymi nie może iść na wizytę do swojego lekarza prowadzącego bo nie ma terminu!
       13 sierpnia moje życie zmieniła jedna rozmowa. To dziwne i niezrozumiałe ale po tej rozmowie poczułam się wolna. Myśli samobójcze zniknęły ot tak!
 Nabrałam nowej wiary ,nowej nadziei . Złożyłam papiery na studia niestacjonarne. Żyłam ,zaczęłam znowu trochę jeść. Chodziłam na studia ,sprawiało mi to wiele radości chociaż było też ciężko. Nie potrafiłam nawiązać relacji ,bałam się jeść. Zajęcia trwały od 8 do 20 a ja w tym czasie byłam na owsiance i Nutridrinku ,jednak czułam ,że się spełniam. Niestety moje szczęście nie trwało długo po pierwszym semestrze mnie wyrzucili bo miałam 1 punkt za dużo :( to był kolejny cios. Jednak tym razem już się nie załamałam ,to znaczy nie popadłam w depresję. Z jedzeniem jest nadal ciężko ,bo nie potrafię odreagować inaczej stresu. Teraz cała ta sytuacja z epidemią dodatkowo jest mi obciążeniem ,bo nie mogę wychodzić z domu. Moja rodzina się martwi ,ponieważ jestem w grupie ryzyka. Jestem wyniszczona po tylu latach.
         Niestety jak pamiętacie byłam uzależniona od środków przeczyszczających ,jestem wolna od roku ,ale to nie jest tak ,że organizm o tym zapomniał. Zniszczyłam sobie jelita ciągły ból ,wzdęcia ,zaparcia ,biegunki. Mogę przyjmować małe ilości przez co jestem niedożywiona ,boje się że za chwilę wysiądzie mi serce ,kości ,zęby. Z drugiej strony nie jestem w stanie jeść więcej po pierwsze ze względów fizjologicznych bo zwyczajnie tego nie mieszczę ,ale jest też problem psychiczny. Nie trawię ,więc to jedzenie ciągle we mnie jest ,praktycznie nie piję wody więc dodatkowo mam opuchliznę z odwodnienia. Moja anorektyczna część mówi mi ,że to tłuszcz i nie pozwala mi zjadać tyle ile powinnam. Tak więc powoli się staczam tak fizycznie .  Boje się tego bardzo. Nikt nie chce mi pomóc ,jeżeli mówię lekarzowi ,że choruję na anoreksję to bagatelizuje problem lub mówi ,że sama jestem sobie winna. Raz tylko spotkałam cudowną lekarkę ,która naprawdę mi pomogła ,dała mi leki ,bo to jest Zespół Jelita Drażliwego i było dobrze . Mogłam jeść ,trawiłam i nie "tyłam" w takim tempie. Ja wiem ,że to nie jest tłuszcza ,jednak mimo to jest mi ciężko.....
          Muszę uporządkować tak wiele spraw ,trudny czas. Muszę zastanowić się co dalej z moim życiem ,co ze studiami ,co z terapią. Teraz przez epidemię nie mogę zrobić nic i to jest okropne uczucie....
           Tyle na dziś ,nie chcę Was zanudzić o ile w ogóle ktokolwiek to przeczyta. Postaram się wrócić do regularnego pisania.
                                                                                                     Trzymajcie się ciepło:*